Na świątecznym sianie, czyli wódka-bez z colą-zero

Właśnie wróciłem ze Szwajcarii, gdzie inflacji nie ma i gdzie udało mi się pochodzić po górach w ostatnich promieniach złotej jesieni oraz pokosztować złocistej raclette oraz fondue, obficie podlanych kirschem oraz znakomitym fendant. Tyle że tam po kieliszku można na legalu wrócić autem, co poniekąd po górskich drogach nad przepaścią jest sztuką przetrwania. W Szwajcarii nikt kraju nie zamyka i nie zmusza do szczepień, bo ludzie szczepią się sami. Nikt maseczek na ulicy ani w hotelach nie nosi, ale bez okazania certyfikatu do żadnej knajpy nie wejdziemy. Bo kelner uprzejmie zeskanuje telefonem, czy jesteśmy zaszczepieni, czy raczej lubimy ruską ruletkę. Wtedy wskaże miejsce, gdzie możemy sobie odstrzelić głupi łeb, aby nie narażać innych. WW hotelu President Wilson w Genewie uczestniczyłem w seminarium na temat powstania alfabetu w Mezopotamii 1800 lat przed Jezusem. Dowiedziałem się, że słowo „divan” pochodzi od Berberów pilnujących studni na pustyni. Na znak, że woda jest czysta, rozpościerali dywanik przed źródełkiem. Podróżni musieli na nim usiąść i dogadać się z gospodarzem, aby zaczerpnąć tej bezcennej wody. Więc materialnie nastawieni Szwajcarzy przekształcili to w „douane”, czyli „cło”, a my pozostaliśmy przy hotelarskim znaczeniu „dywan”: służący do priority check-in. Przy okazji odwiedziłem okoliczne hotele, m.in. dawny Noga Hilton, później Kempiński, a teraz Fairmont. Ówc [...]