Targi hotelarskie potrzebne!

Autor: Rafał Szubstarski

Pod koniec września odbyły się targi Invest-Hotel w Poznaniu, a na początku października WorldHotel w Warszawie – dwie najważniejsze imprezy dla branży hotelarskiej w Polsce. Na obydwu było mniej wystawców niż poprzednio, a wielu z nich narzekało też na mniejszą liczbę gości. Czy to znaczy, że formuła spotkań targowych się kończy? Zdecydowanie nie! Hotelarze chcą mieć możliwość spotkania się z najlepszymi dostawcami wszelkiego typu wyposażenia dla ich obiektow w jednym miejscu. Najlepiej świadczy o tym fakt, że nawet ci, którzy zgłaszali krytyczne opinie, na końcu zazwyczaj przyznawali: mieliśmy tam co najmniej kilka ciekawych spotkań, a po targach przerodziły się one w umowy z nowymi hotelami. Czyli cały czas dla hotelarzy są to ważne wydarzenia, które pomagają im w prowadzeniu ich biznesu. Rzecz w tym, i to jest zadanie dla organizatorów, żeby tych hotelarzy było na targach jak najwięcej, a do stoisk ustawiały się kolejki chętnych? Zbieżność dat Na pewno na frekwencję, tak wystawców, jak i gości, nie wpłynął dobrze fakt, że targi te odbywały się, podobnie jak w ubiegłym roku, niemal dzień po dniu. W czwartek kończyły się poznańskie targi Invest-Hotel, a już we wtorek zaczynał się warszawski WorldHotel. Podobnie było rok wcześniej. Ta zbieżność dat wynikała z połączenia w ubiegłym roku Invest-Hotelu z targami gastronomicznymi Polagra-Gastro, które zawsze odbywały się w terminie zbliżonym do WorldHotelu. Wcześniej poznańskie targi hotelarskie organizowane były razem z turystycznym Tour Salonem, który odbywa się kilka tygodni po WorldHotelu. Teraz obydwie imprezy hotelarskie niemal nakładają się na siebie. W efekcie wielu wystawców nie widzi potrzeby (a czasami nie ma nawet takich możliwości czy środków), aby jednego dnia pakować swoje, zazwyczaj duże i zaaranżowane niczym mieszkanie, stoisko i przewozić je kilkaset kilometrów dalej na imprezę o takim samym charakterze. Poza samą logistyką, to też kwestia „wyjęcia“ z pracy kilku pracowników ze strategicznego działu handlowego praktycznie na dwa tygodnie. Oczywiście, targi to doskonała okazja do zawierania nowych kontaktów i kontraktów, temu w końcu służą, ale świat się na nich jednak nie kończy, a niewiele jest dziś firm, które mogą sobie pozwolić na oddelegowanie pracowników na dwa tygodnie gdziekolwiek, nie tylko na targi. Tym bardziej, gdy rozwój technologii pozwala kontaktować się z kontrahentami na dowolną ilość sposobów w czasie rzeczywistym, a targi to jednak bardzo wymierne koszty, nie tylko samego stoiska, ale paliwa, noclegów, poczęstunku dla gości, gadżetów i, co najbardziej kosztowne, acz mniej wymierne, wymyślenia aranżacji miejsca, które ma u potencjalnych klientów wywołać efekt „wow“. Na tej samej zasadzie, goście targowi też nie mają czasu jeździć od Warszawy do Poznania dzień po dniu (oni też mają swoje obowiązki biznesowe), aby zobaczyć zbliżoną ofertę, bo będąc na jednych targach mogą mieć wrażenie, że są już zorientowani w całości oferty rynku. A kilka tygodni różnicy między imprezami może spowodować, że zdecydują się oni wybrać na „inne targi“, mając nadzieję na to, że znajdą też lepsze oferty. To różnica psychologiczna, ale nie do przecenienia. Jak rozwiązać ten problem? To już kwestia samych organizatorów. Obydwie firmy są duże, niezależne i mają w swoich portfoliach wiele innych wydarzeń targowych, więc terminy targów hotelarskich muszą dopasowywać do całorocznego harmonogramu. Ale też obydwie uzmysławiają sobie, [...]