Nowe taryfy celne ogłoszone przez Donalda Trumpa wywołały natychmiastową reakcję rynku hotelowego w USA – indeks Dow Jones Hotel spadł o 6 proc. dzień po ogłoszeniu zmian. Branża boi się wzrostu kosztów operacyjnych, spadku popytu i odpływu gości zagranicznych. Choć prezydent chwilowo cofnął cła na część produktów i krajów – w tym na Europę – sygnał niestabilności pozostał. I może mieć skutki także dla hoteli w Polsce.

Cła zawieszone, ale napięcie pozostało
Ogłoszenie nowych ceł zbiegło się z momentem szczególnie trudnym dla branży hotelarskiej w USA. Hotele nadal odbudowują się po pandemii, zmagają z brakami kadrowymi i podwyżkami wynagrodzeń. Tymczasem decyzje administracji Trumpa wywołały natychmiastowy efekt: indeks Dow Jones Hotel spadł o średnio 6 proc., a komentarze branżowe mówiły wprost – ten ruch grozi zahamowaniem ożywienia.
W reakcji na presję ze strony partnerów handlowych i branży prezydent Trump ogłosił 90-dniowy „odpust” celny dla większości krajów, w tym państw Unii Europejskiej. Przez ten czas obowiązuje obniżona, 10-procentowa stawka na wybrane towary. Dodatkowo z ceł czasowo wyłączono elektronikę z Chin – smartfony, laptopy, podzespoły oraz sprzęt dla sektora hospitality.
To uspokoiło nastroje, ale nie usunęło głównego problemu: nieprzewidywalności. Branża działa w warunkach braku jasnych reguł gry – a to dla międzynarodowego biznesu turystycznego oznacza ryzyko, które trudno wycenić.
Mniej gości, mniej konferencji
Według szacunków Tourism Economics, największy spadek liczby przyjazdów do USA może nastąpić właśnie w 2025 roku. Z samą Kanadą różnica może wynieść nawet 4 miliony odwiedzin mniej. Szczególnie zagrożone są przygraniczne lokalizacje, takie jak Lake George w stanie Nowy Jork czy Old Orchard Beach w Maine.
Eksperci cytowani przez Hotel Dive zauważają, że nastroje pogarszają się nie tylko w Ameryce Północnej. Coraz więcej sygnałów płynie także z Europy i Azji – podróżni wahają się z rezerwacjami, firmy ograniczają budżety na konferencje. Niepewność zniechęca do planowania.
– Hotele zarabiają na turystyce międzynarodowej. Jeśli spadnie liczba podróży służbowych i grupowych, będzie to poważny problem – ostrzega prof. David Sherwyn z Cornell University. – Szczególnie w takich miastach jak San Francisco czy Portland, które i tak nie wróciły jeszcze do poziomów sprzed pandemii.
Ręczniki, HVAC i pościel w nowej cenie
Równolegle z napięciem po stronie przychodowej rośnie presja kosztowa. Już wcześniej średnie wynagrodzenia w hotelach w USA wzrosły o 25 proc. względem 2019 roku, a niedobory kadrowe są stałym problemem. Cła tylko dokładają kolejny ciężar – od tekstyliów i mebli po urządzenia klimatyzacyjne i systemy zarządzania energią.
– Hotele kupują mnóstwo rzeczy, których goście nawet nie zauważają. A te rzeczy drożeją – mówi Sherwyn. – Niskie stawki i niskie obłożenie to naprawdę zła kombinacja.
Zdaniem Philippe’a Ziade’a, CEO Otonomus Hotel w Las Vegas, branża działa dziś pod hasłem „więcej za mniej”. Kluczowa staje się elastyczność – obiekty, które potrafią szybko dostosować ofertę i cennik do realiów, mają szansę wyjść z tego obronną ręką. Reszta – będzie musiała zaciskać pasa.
Sygnał ostrzegawczy także dla Europy
Choć europejskich hoteli nowe amerykańskie taryfy celne nie obejmują bezpośrednio, branża w Polsce powinna potraktować tę sytuację jako sygnał ostrzegawczy. Zarówno w kontekście potencjalnego spadku liczby turystów zza oceanu, jak i napięć w globalnych łańcuchach dostaw.
Zmiana klimatu gospodarczego w USA szybko odbija się na nastrojach inwestorów, decyzjach firm i mobilności konsumentów. W dobie powiązań handlowych i wspólnego rynku usług turystycznych, skutki takich decyzji – nawet pozornie lokalnych – mogą mieć efekt globalny.
Dla polskich hotelarzy to kolejny argument, by uważnie śledzić nie tylko trendy konsumenckie, ale także geopolitykę. Bo dziś to właśnie ona coraz częściej rozstrzyga o tym, kto będzie rezerwował pokój – i za ile.
Dodaj komentarz